środa, października 26

Red Riding Hood / Dziewczyna w czerwonej pelerynie

Pamiętacie bajki z dzieciństwa? Większością z nich byliśmy wówczas zachwyceni i nie mogliśmy się doczekać kolejnego seansu z Śpiącą Królewną czy Śnieżką i jej niską ekipą. Jednak latka lecą i z czasem podchodzimy do tych bajek inaczej. Momenty, które dawniej uznalibyśmy za świetne, magiczne i bezsprzecznie możliwe, dzisiaj wywołują u nas śmiech, a niekiedy oburzenie - bo jak można małym szkrabom robić taką sieczkę z mózgu wmawiając, że laska mieszkająca pod jednym dachem z bandą brodatych karłów nie została tknięta albo jaką kretynką musiała być Jane, że zrezygnowała z rozwiniętego życia na rzecz małpowania w dżungli. Jednak historie z lat, gdy jeszcze nogi miałyśmy gładkie mogą sprawdzić się w czasach depilacji. Wystarczy dorzucić trochę pikanterii, pięknych torsów i całkiem spore koryto krwi :)


"Red Riding Hood" to oryginalna angielska nazwa naszego "Czerwonego Kapturka". Dokładnie oznacza ona coś w rodzaju czerwonej peleryny i właściwie pasuje do filmu. Jednakże nasza spolszczona wersja nigdy w życiu nie sprawdziłaby się przy produkcji zawierającej całkiem dosadne elementy horroru. To tak samo jakby "Piłe" zamienić na "Ciach ciach". Dlatego bardzo cieszę się, że Polacy pracujący nas tłumaczeniem nie strzelili gafy i trochę zmodernizowali tytuł. "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" może nie brzmi specjalnie zachęcająco, ale wali na łeb "Czerwonego Kapturka".

"Red Riding Hood" to tegoroczna produkcja opowiadająca o pewnej małej wiosce zapomnianej przez Boga. Większość ludzi nie pamięta jej nazwy (widzowie nawet jej nie poznają?), ale wie, że górską osadę trzeba unikać jak ognia. Pewien wilkołak uznał to miejsce za swoją stołówkę. Na mocy paktu dostaje codziennie jakąś wieprzowinkę czy jagnięcinę, ale każdemu by zbrzydło. Pewnej nocy - mimo zachowania warunków umowy - ginie dziewczyna. Jednak jedna ofiara to dopiero początek strasznych wydarzeń, które będą miały miejsce w wiosce. Wszystko byłoby znacznie proste, gdyby nie fakt, że wilkołak w ciągu dnia przybiera ludzką postać. Młoda Valerie stanie na uczuciowym rozdrożu. Czy wielka miłość do Petera przetrwa nawet te najgorsze chwile? A może rozsądniejsze będzie podążenie za rozumem i pozostanie przy boku Henry'ego?

Cały film to wielka mieszanka fantastyki, horroru i trójkąta miłosnego. "Narodził" się on w rękach pani Catherine Hardwicke, która pracowała też przy "Zmierzchu", "Odlotowej dziewczynie" czy znakomitej opowieści o głupotach młodości "Trzynastce". Na początku filmu miałam wrażenie, że jest on trochę bardziej romantyczną wersją "Osady". Jeśli faktycznie twórcy opierali się na wspomnianej produkcji, zrobili kawał dobrej roboty, bo starsze dzieło może schować się w cieniu "Dziewczyny w czerwonej pelerynie". Piękny krajobraz górski i piękne kostiumy to chyba największy plus produkcji. Czułam jak krew zaczyna płynąć szybciej na widok utrzymanej w ponurych barwach wioski i zmierzającej wzdłuż niej Valerie ubranej w czerwony płaszcz. ZACNE ! Całości towarzyszyła genialna, klimatyczna muzyka. W soundtracku będącym dziełem Briana Reitzella oraz Alexa Heffesa znalazłam już kilku ulubieńców, a poniżej mój zdecydowany faworyt.
Rolę naszego Czerwonego Kapturka przekazano w ręce Amandy Seyfried. Panią znamy głównie z filmów romantycznych, takich jak "Mamma mia", "Listy do Julii" czy "Wciąż ją kocham". Uroda dziewczyny pozwala mi na stwierdzenie, że pasowałaby mi do każdej możliwej księżniczki. Lekko falowane blond włosy, duże błękitne oczy i alabastrowa cera. Dodatkowo jej drobna postura i "spuchnięta" twarzyczka nadają jej typowo dziecięcą urodę. Umiejętności aktorskie pani Seyfried określam jako znakomite. Dobrze gra, ma fajny wokal i wygląda jak aniołek - czyli z pewnością dużo kobiet jej nie znosi :).

W rolę miłości Valerie - Petera - wciela się niejaki Shiloh Fernandez. Chłopak znalazł się w obsadzie takich filmów jak "Martwa dziewczyna" czy "Byle zaliczyć". Obydwa filmy wydały mi się ponadprzeciętnie kiepskie, więc urocza mordka Fernandeza mignęła mi gdzieś między słabiutkimi scenami pojawiającymi się jedna za drugą. Tutaj chłopak przedstawił światu całego siebie - poczynając od pięknego ciałka na świetnej mimice kończąc. To właśnie to drugie jakoś mi się w pamięci zakleszczyło. Dodam, że Shiloh Fernandez był jednym z kandydatów do roli Edwarda z sagi "Zmierzch". Może gdyby to on, a nie odpychający Pattison (hatersi, nie żałujcie sobie) został słynnym wampirem mój stosunek do tego filmu okazałby się odrobinę bardziej pozytywny.

Mimo, że Peter był od początku faworyzowany to jakoś większy sentyment miałam do drugiego Pana ubiegającego się o względy głównej bohaterki. Henry będący zagrany przez Maxa Ironsa był tak uroczy i jednocześnie zagubiony, że nie mogłam się powstrzymać od wspierania go w walce o serce Czerwonego Kapturka. Chłopiec nie ma dużego doświadczenia w branży filmowej, ale dał radę. Nie wykazał się tak powalającym kunsztem jaki zaprezentowała Seyfield, ale liczy się, że jest przystojny :D

No i Gary Oldman. Jego też tam znajdziecie. Gdybym zaczęła wymieniać filmy, w których spotkamy pana Oldmana prawdopodobnie starłabym klawiaturkę w kilku miejscach. Syriusz w potterowskiej sadze, Jim Gordon z "Batmana", Norman w "Leon Zawodowiec" czy  "Dracula". Piękny bagaż filmowy ze sobą nosi, ale jakoś nie mogę go polubić. Nie wiem czy to sposób jego gry, czy po prostu postacie, w które się wciela, ale znalezienie jego nazwiska w obsadzie określonego filmu niespecjalnie mnie zachęca do oglądania.

Jeżeli tak jak ja lubicie poznawać stare historię w nowych warunkach, z pewnością nie zawiedziecie się na "Red Riding Hood". Jeśli kochacie filmy fantastyczne, również możecie liczyć na ciekawe doświadczenie. Jednak fani rozbudowanych związków miłosnych nie znajdą w tej produkcji uciechy. Niby serducho Valerie napędza trochę tą akcje, komplikuje wydarzenia, ale nie na tyle, żeby pół filmu zastanawiać się kogo w końcu wybierze. Dużą zaletą filmu jest zmuszenie widza do koncentrowania się na akcji. Kojarzycie te filmy, w których wydaje Wam się już na samym początku, że znacie morderca, a podczas seansu oskarżacie jeszcze setkę innych osób, żeby w końcu winowajcą okazał się najmniej podejrzany typ? Lubicie to? W takim razie "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" jest jak najbardziej dla Was :).

1 komentarz:

  1. W końcu znalazłam blog o filmach:) Super, trzymaj tak dalej, a ja chętnie będę wpadać. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń