wtorek, października 25

Limitless / Jestem Bogiem

Wiecie, że przeciętny umysł wykorzystuje tylko 20% swoich możliwości? Co z pozostałą osiemdziesiątką? A jeśli jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować przy użytkowaniu 1/5 mózgu, jak wyglądałoby nasze życie na pełnych obrotach?


Poznajcie Edwarda Morra. Zwyczajnego nieudacznika, który swoim "ulicznym" wyglądaniem z pewnością nie wzbudzi większej sympatii. Zaniedbany bohater z całą gamą nałogów czepie zyski z pisania. Właściwie słowa czerpie zyski powinny być zablokowane cudzysłowem, bo komu jak komu, ale Eddiemu idzie to bardzo kiepsko. Całe dnie wpatrując się w pustą kartkę Worda próbuje rozpocząć nowe dzieło z kategorii science-fiction. Oczywiście, dochodzą do tego problemy miłosne i niezapłacony czynsz. Można by uznać położenie Morra za dno dna, aż do czasu, gdy w jego kieszeni ciepłe miejsce znajduje przezroczysta pigułka...
Poznajcie Edwarda Morra. W ciągu jednego wieczora pisze pierwsze 90 stron swojej powieści, a następne cztery dni wystarczą, żeby skończyć ją. Mijają dni, a bohater zna biegle kilka języków, zdobywa miliony, sypia z modelkami, staje się sławny na całym świecie. Wszystko to przy stosowaniu narkotyku uwalniającego wszystkie nasze możliwości i pozwalającego na korzystanie z nich w 100%. Jednak jak na narkotyk przystało, z czasem oprócz korzyści pojawiają się też niebezpieczne skutki uboczne..

Po pierwsze chciałabym złożyć gratulacje tym, którym udało się obejrzeć film na dużym ekranie. Praca kamery oraz zabawa montażystów funduje nam takie efekty, że momentami czujemy się jakby to nie bohater, ale my funkcjonowali dzięki maleńkiej pigułce. Niestety, zostałam ograniczona do mojego małego monitorka, co nie oznacza, że wspomniane efekty nie wywołały na mnie wielkiego wrażenia. Strasznie podobało mi się kontrastowe przedstawienie nudnej rzeczywistości oraz oświecenia umysłu po zażyciu narkotyku. Duże brawa należą się Neilowi Burgerowi. Facet ma za sobą naprawdę małe doświadczenie, bo w sumie pracował przy jakiś czterech filmach. W takich wypadku chyba wypada nazwać go Midasem, bo dwa z tych dzieł to - według mnie - znakomite produkcje. Obok "Limitless" zajmował się również "Iluzjonistą" z Edwardem Nortonem.
Muzyka w filmie jest specyficzna. Nie wyobrażam sobie słuchać jej na codzień czy zarzucić jako soundtrack podczas sprzątania, jednak podczas oglądania filmu pomaga nam w integracją z głównym bohaterem.

A w obsadzie kolejna seksowna bestia. Bradley Cooper oprócz nieziemskiego uśmiechu dysponuje też bronią, którą przyrównam do nuklearnej, mianowicie parą anielsko błękitnych oczu. Bradley to wszechstronny aktor. Świetnie spisał się w kultowej komedii "Kac Vegas" oraz jej kontynuacji jako Phil, poradził sobie też z rolą uciekającego przed pomylonym rzeźnikiem Leona Kauffmana w filmie "Nocny pociąg z mięsem" oraz oczarował niejedno serduszko w miłosny produkacjach tj. "Kobiety pragną bardziej", "Zakochany Nowy Jork" czy "Polowanie na druhny". Dla zainteresowanych Bradley zagra wykopanego z raju Lucyfera w mającym pojawić się w 2012 roku "Paradise Lost". Już diabelsko rechoczę na myśl, że świat kina nadal nie znudził się moim ulubionym motywem "upadłego anioła".

Oprócz opisywanego wyżej Coopera w "Limitless" znajdziemy także Roberta de Niro, który tym razem wcielił się w pracodawcę Edwarda Moora. Jednak przyznam się bez bicia, że blask Bradleya Coopera przyćmił tak mizerną rólkę (biorąc pod uwagę zdolności de Niro) jakiej podjął się ten drugi.

Cały film jest jedną wielką michą, do której wrzucony jakiś kilogram świetnych zwrotów akcji, dwie szklanki zdolności aktorskich, szczyptę światka przestępczego oraz garść dobrego pomysłu. Wszystkie składniki wymieszały złote ręce reżysera i montażystów tworząc produkcję, której nie powinien przeoczyć każdy wielbiciel smaczków wizualnych. Z pewnością nie znajdą się w tym filmie osoby, którym podoba się każda produkcja zawierająca wątek miłosny. Co nieco tam się znalazło jakiś uczuć, ale kogo to obchodzi, gdy za rogiem czycha AKCJA !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz